niedziela, 17 maja 2015

Barkas - reaktywacja :D

          Po miesiącach poszukiwań na wszelkich możliwych portalach w Polsce jak i za granicą, zgłębiania tajemnej wiedzy na temat NRD-owskiego pojazdu, kilku przejściach i zawiłościach, w końcu znaleźliśmy upragniony wehikuł w Poznaniu. Wybraliśmy go ze względu na całkiem bliską lokalizację oraz na to, że był zarejestrowany w Polsce(czyli mniej formalności) no i w żadnym miejscu ręka nie przechodziła na wylot przez blachę.;) Ze względu na to, że hamulce były niesprawne wynajęliśmy lawetę. Udało nam się wyszukać sześcioosobową wersję dzięki czemu znaleźliśmy dodatkowych pasażerów. Razem z nimi wieźliśmy między innymi ramę do obrazu, której dowiezienie było ponoć sprawą życia i śmierci. Była też aktorka z Poznania, która jechała na spektakl w Katowicach(nie zdążyła ;)) i kilku innych ciekawych ludzi. Po niemal 1000 kilometrów i 20 godzinach na nogach, Barkas dotarł do mechanika w podkrakowskiej wsi.
Wreszcie na lawecie po półtorej godziny zmagań :D
           Jak się okazało poprzednim właścicielom przyświecał bardzo podobny cel jego eksploatacji, czyli tripy z przyjaciółmi. Autko było nawet na Woodstocku. Poniżej zamieszczam opis ich przygody nabycia Barkasa B1000.

 "Wraz z kolegami postanowiłem, że zrzucimy się na fajnego busa, którego ładnie odnowimy i przemierzymy trochę świata. Dlaczego Barkas? Idąc na uczelnie zobaczyłem fajny furgon, pomyślałem, że to jest to! Oryginalny wygląd, bije na głowę wszystkie ogórki VW! Kilka godzin poszukiwań w internecie i udało się zidentyfikować model i markę! Otomoto i allegro nie rozpieszczały w ofertach sprzedaży więc trzeba było rozszerzyć horyzonty poszukiwań. Udało się nam znaleźć Barkasa w Poznaniu jednak właściciel nie był zainteresowany sprzedażą. Po kilku tygodniach na węgierskim odpowiedniku portalu tablica.pl pojawiła się fajna oferta! Auto na zdjęciach wyglądało solidnie - szybka decyzja i planowanie podróży. Dość ciężko było się porozumieć z właścicielami auta, użyliśmy trochę angielskiego i trochę pomocy Węgra dukającego po polsku. Aby zminimalizować koszty dojazdu do oddalonej o ponad 1000 km od Poznania miejscowości, skorzystaliśmy z pomocy fanatyka lotnictwa i udało nam się za małe pieniądze polecieć do Budapesztu gdzie przesiadaliśmy się w pociąg i pognaliśmy 300 km do miasta Bekescaba. Trochę obawialiśmy się czy poradzimy sobie z wszystkimi formalnościami, czy właściciel nie będzie miał nic przeciwko, żebyśmy wracali na jego tablicach do Polski. Na szczęście przyjaźń polsko-węgierska trwa w najlepsze, nie dość, że właściciel od razu nam zaproponował powrót na madziarskich tablicach to jeszcze zorganizował tłumacza, Polkę która była Prezesem samorządu narodowości polskiej w tymże mieście. Po godzinie siedzieliśmy już w aucie i wracaliśmy do Polski. 25 godzinna podróż zabójczą prędkością 70-80 km/h w niesamowitym hałasie, wśród trąbiących tirów była bardzo ciekawym przeżyciem, najważniejsze jednak, że dojechaliśmy cali, a auto spisywało się znakomicie"~Krzysiek



          W tej chwili Barkas wymaga naprawy hamulców i opieki dobrego blacharza, nie mówiąc o wielu szczegółach, ale już przystępujemy do zabiegów mających na celu przywrócenie mu dawnej świetności. :D I na bieżąco będziemy Wam relacjonować postępy w renowacji. :)



poniedziałek, 23 lutego 2015

Jetboil-jak gotuje każdy widzi, ale...


          Dzisiaj chcemy Wam przedstawić jeden z systemów do gotowania w podróży, który uważamy za najlepszy, a mianowicie Jetboil Flash. Nie jest pozbawiony wad, ale zacznę od tego, za co tak go cenimy.
          Nie sprawdzaliśmy z zegarkiem w ręku jak szybko jetboil gotuje, ale zaręczamy że jest to tempo ekspresowe, jednak ewidentnie zależne od temperatury zewnętrznej. Maszynka świetnie sprawdza się w topieniu śniegu i w porównaniu do zwykłego rondelka na klasycznym palniku to niebo a ziemia. Kuchenka stworzona do np.ekspresowego zaparzenia herbaty- aż nie warto brać termosu.;) Fajnym bajerem jest wskaźnik zagotowania(posiada czarne paski, które po zagotowaniu zmieniają kolor na pomarańczowy jak na pierwszym zdjęciu), dzięki czemu nie musimy zaglądać i nasłuchiwać czy już gotowe. Zajmuje mało miejsca(z najmniejszą butlą wszystko mieści się w garze:podstawka, palnik, etc.), pokrętło do regulacji jest wygodne w użyciu i dosyć precyzyjne, a zapalnik Piezo zaoszczędza nam kupna zapałek, ale....

          I tu zaczną się wady. Zawsze warto mieć jakieś źródło iskry do jetboila, bo drucik dający iskrę w naszym przypadku się wyrobił i niechętnie rozpala ogień. Jednak do tej pory nigdy nie używaliśmy zapałek, bo zapalnik w końcu odpalał(rekord to kilkanaście prób, choć czasem za pierwszy razem się udawało). Dodatkowy kubek, który służy jako osłona w transporcie pękł, ponieważ był z dość słabego plastiku. Jetboil jest mało wygodny do gotowania czegoś innego niż woda, bardzo łatwo coś przypalić, dlatego polecamy posiadać jakiś garnczek do tego celu. I przestroga dla kogoś, kto będzie próbował robić jajecznice na patelni na palniku jetboila- płomień jest bardzo skoncentrowany co sprzyja przypalaniu i niedobrej jajecznicy.;)


          Podsumowując, jest to świetna kuchenka do turystyki i na ekspedycje. łatwo spakować, szybko gotuje wodę, więc w sumie w 100% spełnia swoje najważniejsze funkcje. Jedyną jej wadą są słabej jakości udogodnienia jak dodatkowy kubek ochronny i zapalnik, a także gotowanie bardziej wymyślnych potraw wymaga nieco więcej uwagi, ale dla zaprawionych w boju i czujnych kucharzy to nic trudnego.:)



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jak wybrać najlepszy namiot. Czyli igloo, tunelowy, geodezyjny, a może jeszcze inny?

          Wybór namiotu nie jest łatwy, ale najważniejsze to na początku dokładnie ustalić do czego będzie miał nam służyć. W tym poście skupię się na namiotach dwuosobowych i myślę, że każdy kto potrzebuje mniejszego, lub większego namiotu znajdzie tutaj odniesienie. Warto zwrócić uwagę na konkretne wymiary namiotu, bo niekiedy dwójka może się okazać co najwyżej luksusową jedynką, a w innym przypadku, ciasną trójką. Całkiem inne wymagania będzie miała osoba, chcąca zdobywać wielotysięczniki, inne osoba, dla której najważniejszy jest trekking ze spaniem na dziko, a jeszcze odmienne ktoś, kto będzie spać tylko na polach campingowych. Ważna jest też kwestia jak często będziemy używać namiotu, bo od tego powinno zależeć ile na niego przeznaczymy pieniędzy. No więc zaczynajmy! :)

          Jeśli mamy zamiar używać namiot sporadycznie(np. jeden tydzień w roku)to uważam, że nie warto wydać na niego więcej niż 700 zł(wyjątkiem mogą być osoby szukające czegoś stricte na warunki wysokogórskie). Natomiast, jeśli wiemy, że nasz namiot będzie częściej eksploatowany (powiedzmy 2-3 tygodnie w roku)dobrze jest kupić namiot do kwoty 1500 zł. W takim przypadku najlepiej żeby ważył do 3-3,5 kg. W sytuacji osób, które spędzają w namiocie miesiące w ciągu roku, najlepszym wariantem namiotu jest taki, który waży poniżej 2 kg. Minusem może być spora cena, jednak taki namiot potrafi wytrzymać o wiele więcej, a także kręgosłup z ulgą podziękuje za mniejszy wysiłek.;) Chcę zwrócić uwagę, że im częściej mamy używać swój namiot, tym mniej opłaca się na nim oszczędzać. Koszt będzie mniej dotkliwy od kupienia kilka razy mniej wytrzymałych namiotów. Wydając więcej, zyskujemy namiot lżejszy, wygodniejszy i najprawdopodobniej po prostu lepszy.


Teraz przejdę do tego, jaki rodzaj konstrukcji byłby dla nas najlepszy:
  • JEDNOPAŁĄKOWE- jak nazwa wskazuje namiot posiada jeden pałąk, który funkcjonuje jako cały stelaż. Jest to zdecydowanie konstrukcja najlżejsza, ale oferuje najmniejszą wytrzymałość na wiatr i zdecydowanie niewiele miejsca w środku. Coś dla minimalistów, szczególnie na długich wyprawach.
  • TUNELOWE- w odróżnieniu od wcześniej opisanych jednopałąkowców, posiada najczęściej dwa pałąki(czasem więcej). Taki układ daje najwięcej miejsca w środku, przy (najczęściej) niższej wadze niż następne typy namiotów. Charakteryzuje się też dużą wzdłużną odpornością na wiatr, ale mniejsza poprzeczną, chociaż niektóre konstrukcje mają ciekawe rozwiązania niwelujące ten problem. Spotyka się też namiot tunelowy z dodatkowym pałąkiem, który łączy pozostałe na górze(zwiększa to ilość miejsca i usztywnia całość).
  • IGLOO/KOPUŁOWE- najczęściej spotykany typ, zazwyczaj odporniejszy na wiatr od pozostałych. Jego główną zaletą jest samonośność(namiot stoi bez przytwierdzania szpilkami i naciągania linek). Jest także bardzo wytrzymały na wiatr, z każdej strony tak samo. Ale ma mniej miejsca w środku i zazwyczaj jest sporo cięższy od namiotów tunelowych.
  • GEODEZYJNE- to właściwie takie igloo, tylko z większą ilością pałąków, które krzyżują się w więcej niż w jednym miejscu. Ma takie same zalety i wady, tylko każda jest "mocniejsza"(czyli wytrzymalszy, ale cięższy itd.). Przeznaczony jest na ciężkie wyprawy i najlepiej jak sami nie musimy go nosić. ;)
  • PÓŁGEODEZYJNE- wyróżnia się też taki typ. Zazwyczaj ma 3 pałąki, które przecinają się każdy z każdym. Łączy wytrzymałość namiotu geodezyjnego z wagą igloo, ale najczęściej z przestrzenią użytkową z jednopałąkowca.
Jest też opcja płachty biwakowej, ale to raczej tylko na wyjątkowo "minimalistyczne" okazje ;-)

A teraz coś o stelażach! :) Generalnie wyróżnią się dwa typy stelaży: zewnętrzny i wewnętrzny. Różnią się tym, że w przypadku pierwszego najpierw rozkładamy tropik i potem sypialnię(lub oba jednocześnie, jeśli sypialnia jest już podpięta), a w przypadku drugiego, najpierw sypialnię, a potem na całość naciągamy tropik. Każdy typ ma swoje wady i zalety:

Stelaż zewnętrzny:
    MSR Dragontail
  • Z zalet, nie zamoknie nam sypialnia przy rozstawianiu, ale co jeśli jest straszny upał i chcielibyśmy rozstawić samą sypialnię? Przy pomocy kilku sznurków i nieco inwencji twórczej, można ją dowiązać do stelaża, więc jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Jeszcze jedną wadą jest to, że pałąki wystają poza bryłę namiotu, w związku z czym stwarzają dodatkowy opór dla wiatru i stwarzają warunki do gromadzenia się śniegu. Aczkolwiek w niektórych namiotach wystawanie pałąków jest minimalne.
Stelaż wewnętrzny:
    MSR Hubba NX
  • W razie upałów i idealnej pogody, możemy rozstawić samą sypialnię dla najlepszej wentylacji, a także pałąki są schowane pod tropikiem, dzięki czemu powinno być mniejsze oddziaływanie wiatru na namiot. Największą i w sumie jedyną wadą(co dla mnie osobiście przekreśla ten stelaż), jest to, że tropik rozkładamy jako drugi, czyli w czasie deszczu, zanim nakryjemy sypialnie tropikiem już będzie mokra(można oczywiście kombinować, ale jeśli dojdzie silny wiatr, nie widzę sposobu by uchronić się od wody).
       Także ważną kwestią jest wielkość i ilość absyd. Najwygodniejszym wyjściem jest opcja, gdy namiotma dwa wejścia(dzięki czemu unikniemy podeptania, lub bycia podeptanym przez współtowarzysza/towarzyszkę), daje nam to też opcję przewietrzenia namiotu, co w upały może być bezcenne. Przy kupnie pamiętajmy też, by zwrócić uwagę na ilość, wielkość i rozmieszczenie wentylatorów. Ich rozmieszczenie bardzo wpływa na cyrkulację powietrza w środku i w związku z czym, na kondensację największej zmory biwakowiczów-pary wodnej.:) Wtedy mamy też dwa przedsionki i spokojnie jeden możemy przeznaczyć na bagaż, a drugi na pomieszczenie kuchenne. Dobrze żeby zadaszenie chroniło od deszczu, bo przecież nie chcemy, żeby w czasie przyrządzania strawy nakapało nam do środka. Dobrym(a raczej złym ;)) przykładem są namioty Marabuta, gdzie w modelu Komodo, przy otwieraniu drzwi leje się do wewnątrz na potęgę, zaś w Arco jesteśmy w pełni osłonięci. Więc jeśli wiemy, że będziemy sporo gotować, dobrze żeby namiot miał chociaż jeden duży, w miarę dobrze osłonięty przedsionek.

A co z kolorem? Kwestia estetyczna też jest ważna! Najlepiej, żeby w środku było miło i jasno(w końcu sporo czasu tam spędzimy). Na szczęście większość producentów używa żółtego materiału do sypialni. Natomiast za najlepszy kolor tropiku osobiście uważam zielony(chociaż jaskrawe bardziej mi się podobają). Ma on kilka dość ważnych zalet: po pierwsze w lecie robactwo zdecydowanie mniej będzie przylatywać do zielonego niż np. do żółtego, po drugie będziemy mniej widoczni, co przyda się, gdy rozbiliśmy się tam, gdzie niekoniecznie powinniśmy ;) lub po prostu nie chcemy rzucać się w oczy i chcemy więcej prywatności. Ta zaleta w wysokich górach będzie wadą, dlatego namioty wysokogórskie najczęściej są w jaskrawych kolorach, dzięki czemu łatwiej je znaleźć po ataku na szczyt. Uważam, że żółty i pomarańczowy, to kolor sprawdzający się jedynie w takich przypadkach.:)

I jeszcze została kwestia fartuchów śnieżnych. Spotyka się je głównie w namiotach ekspedycyjnych i mają zapobiegać wdzieraniu się wiatru do środka przy ziemi. W zimie można namiot po prostu okopać śniegiem, ale fartuchy w lecie też mogą być bardzo pomocne choćby w kwestii rozstawienia na kamienistym lub piaszczystym podłożu, gdzie wbicie szpilki może być niemożliwe. Wtedy wystarczy przyłożyć fartuchy kamieniami, lub przysypać piaskiem. Jeśli uda nam się jednak wbić szpilki, obciążone fartuchy dodatkowo zwiększą stabilność namiotu, ale niestety swoje ważą i dokładają około 300-500 g do wagi namiotu, a w lecie, gdy nie ma możliwości ich podwinięcia bardzo ograniczają wentylację. Problem z podłożem nie lubiącym szpilek można rozwiązać w inny sposób, dlatego jeśli nie potrzebujemy namiotu nastawionego głównie na zimowe wyprawy, odpuściłbym fartuchy. Zaoszczędzimy i pieniądze, i zdrowie naszych pleców.

Co do materiałów na podłogę i tropik można o tym napisać pewnie kilka postów. W skrócie, jeżeli kupimy namiot od dobrego producenta to wodoodporność nie powinna nas zawieść. Ale generalnie namiot wysokogórski najlepiej żeby miał podłogę o odporności około 10.000 mm słupa wody, trekkingowe nie mniej niż 5000 mm, a tropik 3000 mm. Zdarzało mi się jednak często widzieć konstrukcje, które miały i 1500 mm, a także 8000 mm, a nawet 20.000 mm, i pewnie wszystkie sprawdzają się dobrze. Ale jak wspominałem namiot nie typu "noname", z klejonymi szwami, oraz dobrze traktowany zawsze powinien zapewnić suche wnętrze. Najsłabszym punktem każdego namiotu są szwy i najważniejsze jest ich dobre zabezpieczenie. W sprawie szwów dobrze sprawdzają się namioty tunelowe, gdzie nie przebiegają one przez centralną część namiotu i nawet jakby puściły, nie grozi nam aż taka powódź jak w przypadku namiotów kopułowych. Z drugiej strony, wydając kilkaset złotych taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.

Można także dzielić namioty na: jednopowłokowce(czyli takie bez sypialni) i na te z sypialnią i tropikiem. Pierwszy rodzaj na pewno będzie lżejszy, ale poza warunkami zimowymi kondensacja w nim może być tak nieznośna, że w środku będziemy mieli saunę. Dlatego poniżej przedstawiłem porównanie namiotów kilku producentów skupiając się na tych niejednopowłokowych. Legenda oznaczeń na samym dole osi. :)

Zdjęcia ze stron producentów.

Telemark 2 ULW Nordisk  to jeden z najlżejszych namiotów dwuosobowych jakie widziałem. Wodoodporność podłogi wynosi 8000 mm a tropiku 2000 mm, więc naprawdę porządnie. Bardzo fajnie,że na stronie producenta można zobaczyć test wiatroodporności. :)

Laser Competition 2 Terra Nova- bardzo podobna konstrukcja jak wyżej. Tropik 3000 mm, a podłoga 5000 mm.




Anjan 2 Hilleberg- kolejny namiot 3 sezonowy, ale już o budowie tunelowej. Niestety producent nie podaje wodoodporności, ale marka ma wielu zadowolonych użytkowników, więc pewnie jest nieźle. ;)

Buzzard Robens- namiot w bardziej przystępnej cenie, o wymiarach zbliżonych do dwóch pierwszych pozycji i wodoodporności tropiku 3000 mm i podłogi 10.000 mm.

Anjan 2 GT Hilleberg- ta sama konstrukcja, co dwa oczka wyżej, tylko poszerzona o przedsionek, który bardzo ułatwia organizację bagażu i pakowanie.




Tordis II Fjord Nansen- bardzo ciekawa konstrukcja pałąków, ograniczająca wagę. Posiada dodatkowy pałąk na górze zwiększający przestrzeń w środku. Podłoga 6000 mm, tropik 5000 mm.

Osprey 2 Robens- według producenta posiada huraganową odporność na wiatr, a podłoga(10.000 mm) i tropik(3000 mm)jak najbardziej zdałyby egzamin w wysokogórskich warunkach.

Finnmark 2 Sl Nordisk- to już typowe igloo, ale z dodatkowym pałąkiem zwiększającym przestrzeń jak w Tordis II. Podłoga 10.000 mm, a tropik 3000 mm.



Jannu Hilleberg- jest to ciekawe igloo, z lekkimi zapędami w stronę namiotu półgeodyzyjnego. Trzeci pałąk powinien wzmocnić konstrukcje, a jednocześnie namiot jest zaskakująco lekki.

Furry MSR- bardzo lekki namiot, moim zdaniem już geodezyjny. Ma 1500 mm wodoodporności na tropiku, 10.000 mm na podłodze.








Veig Pro III Fjord Nansen- mimo że posiada fartuchy, przez podłogę (6000mm), zaliczyłbym go co najwyżej do 3,5 sezonowego namiotu. To doskonały przykład, że namiot 3 osobowy bywa komfortową dwójką. Tropik ma 5000 mm.

Khumbu Marabut- typowy przypadek namiotu półgeodyzyjnego, stricte wyprawowego. Konstrukcja powinna być pancerna, aczkolwiek może powodować zbieranie się śniegu na dachu. Podłoga 10.000 mm, tropik 3000 mm.

Arco Marabut- całkiem fajna kopułówka z dodatkowym pałąkiem powiększającym absydę. Występuje też wersja z fartuchem, cięższa o 0,3 kg, parametry wodoodporności jaki wyżej.





Tarra Hilleberg- typowy przedstawiciel namiotu geodezyjnego z dużym przedsionkiem. Coś na poważniejsze eskapady.






Jak widać waga idzie w parze z konstrukcją i ceną, a cena w parze z jakością(aczkolwiek 5000 zł to moim zdaniem zdecydowana przesada). Podane ceny są orientacyjne, na pewno znajdą się sklepy gdzie można kupić namiot drożej, ale i na pewno gdzieś można kupić taniej, a szczególnie jak poszuka się promocji.:)

           Największy problem mają ci, którzy szukają namiotu uniwersalnego i pewno Was jest większość. Myślę, że w takim przypadku najlepszym rozwiązaniem jest namiot ze stelażem zewnętrznym, który w razie potrzeby można rozstawić bez tropiku nieco kombinując, a co do konstrukcji, to tunelowa albo kopułowa. Pierwsza z nich da nam zdecydowanie więcej przestrzeni w środku i jest lżejsza. Za to igloo może stać bez wbitych śledzi(na kamienistym lub lodowym podłożu może to nie być bez znaczenia, lecz można z tym sobie poradzić) Szukając okazji z pewnością uda się Wam coś kupić w naprawdę dobrej jakości do 1000 zł, mimo że, jak widać, rozpiętość cen jest niewiarygodna, ale to od ceny w dużej mierze zależy późniejsza waga naszego plecaka. Zachęcam do oszczędzania na porządny namiot, ale jeśli nie mamy zamiaru używać go często lub po prostu portfel nam nie pozwoli, można znaleźć np. namiot polskiego producenta Fjord Nansen za około 300-400 zł (np. model Sierra). Tak zwane chińczyki też się pewnie sprawdzą, ale dopóki nie przyjdzie solidniejszy deszcz albo mocniejsza wichura, a wtedy straty mogą wynieść więcej niż by kosztował nieco lepszy namiot. Nie warto też zawsze patrzeć na cyferki wodoodporności, bo namioty mogą być testowane w różny sposób i niekoniecznie jedna cyfra musi być równa drugiej,

Mam nadzieję, że Wam pomogliśmy, a jeśli macie jakieś pytania wrzucajcie w komentarzach. :)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Co to "Anorak"?- recenzja kurtki Guide Directalpine


Chcę Wam dziś przedstawić specyficzny krój kurtki zwany "Anorak" na przykładzie najstarszego modelu "Guide", firmy Directalpine, a także kilka cech konstrukcyjnych, które powinien mieć każdy hardshell(lub dobrze żeby miał ;)). Jak widać na niżej załączonej fotografii anorak nie posiada zamka na całej długości, tylko dwa od dołu i od góry, które się mijają w połowie wysokości. Takie ciekawe rozwiązanie niesie ze sobą parę korzyści i w sumie tylko jedną wadę(może dwie), które przynajmniej dla mnie, nie są tak znaczące.
Zacznijmy od zalet:
  • Dzięki takiemu układowi zamki nie uwierają przy noszeniu uprzęży, a także przy zapiętym pasie biodrowy plecaka.
  • Przy noszonej uprzęży mijające się zamki przy rozpięciu ich dają większa powierzchnię wentylacji niż to by miało miejsce w klasycznym układzie.
  • Przy silnym wietrze rozpięta kurtka nie "rozwiewa" się, co może niekiedy bardzo przeszkadzać.
A teraz wady:
  • Musimy zakładać kurtkę przez głowę, co w sumie po przyzwyczajeniu się jest chyba nawet szybsze i wygodniejsze niż normalne zakładanie kurtki, ale to już kwestia gustu.
  • Dostęp do spodnich warstw odzieży może być utrudniony, aczkolwiek w tym modelu z tym nie miałem problemu.


 I jakie są istotne cechy na które warto zwrócić uwagę przy kupnie swojej membrany?:
  • Rzepy przy mankietach i ściągacz na dole, ale to raczej ma każda kurtka tego typu w standardzie.
  • Regulacja kaptura umożliwiająca zmieszczenie pod niego kasku.
  • Zamek górny nie kończący się na wysokości nosa, lecz po lewej lub prawej stronie policzka, co chroni przed przycinaniem brody(szczególnie jak ktoś ma nieco dłuższą ;)) i ogólnie wydaje mi się łatwiejszy w zapinaniu.
  • Wszyta płytka RECCO(dla niewiedzących, to taki kawałek metalu, który ułatwia znalezienie nas pod lawiną).
  • Wysoka garda kurtki- w tym modelu byłem w stanie tak zapiać kurtkę, że całkiem przykrywała mi nos, a kaptur tak ścisnąć że zostawała mi tylko szpara na oczy. Bardzo dobre rozwiązanie szczególnie w przypadku śnieżycy. Dodatkowo kurtka posiada wentylator na wysokości ust ułatwiający oddychanie przy pełnym zapięciu.
  • Guide został wyposażony w opcjonalny łącznik, który spina tył i przód kurtki na wysokości kroku, zapobiega to podwiewaniu i podwijaniu kurtki w ekstremalnych warunkach.
  • Wzmocniony materiał na ramionach- ma on za zadanie zapobiegać przetarciom od szelek plecaka, a także przemakaniu, na które w tym miejscu jest się bardziej narażonym.
  • I chyba najważniejsze-pasujący nam krój. Przy moim wysokim wzroście i szczupłej sylwetce jest dla mnie bardzo istotne, by kurtka nie była nigdzie za krótka, a jednocześnie nie wisiała jak worek- "Guide" tu spełnia swoją rolę. :)

      Reasumując, wybór kurtki nigdy nie jest łatwy, ale najważniejsze to zwrócić uwagę na to, co jest dla nas najistotniejsze. Dla mnie kupno Guide'a to był strzał w dziesiątkę. Służy mi już od 3-4 lat i nigdy mnie nie zawiódł, wytrzymał mocną eksploatację i jego rozwiązania konstrukcyjne były naprawdę pomocne. Mimo częstego używania membrana nadal jest w dobrym stanie i ani razu nie przemokła.

sobota, 10 stycznia 2015

But skórzany w praktyce- recenzja AKU Tribute Ltr

          Dziś postaram się przedstawić Wam jak spisywał się tytułowy but w wersji damskiej, w przeciągu około roku użytkowania. Z kręgu całkowicie skórzanych butów bez membrany jest to jeden z porządnych, a nie bardzo drogich modeli. Ocenię go w pięciu kategoriach:

WODOODPORNOŚĆ- But był, między innymi, przetestowany na zimowym trekkingu w polskich Tatrach, gdzie mimo mokrego śniegu nie przemókł. Jednak najbardziej ekstremalny test przeszedł w Słowackim Raju, gdzie brnęłam wzdłuż strumienia po kostki przez ponad godzinę, a mimo to skarpeta była całkiem sucha. W każdym okresie roku but, niezależnie od pogody czy warunków, zachowywał pełną wodoodporność. Przed użyciem był zaimpregnowany woskiem do butów trekkingowych na gorąco, co na pewno miało pływ na tak pozytywny wynik.


ODDYCHALNOŚĆ- Po nawet 8 godzinach trekkingu z ostrymi podejściami zawsze z buta wyciągałam suchą skarpetę(mimo że moja noga nie należy do niepotliwych ;)).

KOMFORT- Zimą, z grubszą(a czasami nie)skarpetą było mi ciepło w stopki nawet przy temperaturze około -10°C. Komfort w lecie zapewniła opisana wyżej oddychalność trepa. Jedynym minusem(w moim przypadku dość sporym)jest obcieranie pięty. Nie pomagały plastry, a w małym stopniu pomagało bardzo mocne zawiązanie sznurówek(wiązało się to z brakiem czucia w palcach;)). Nie jestem pewna czy tarcie jest winą buta czy winą mojej "haczykowatej" pięty, aczkolwiek po tym roku obcieranie zmniejszyło się co może oznaczać przystosowanie się buta do stopy, lub stopy do buta. ;) Przed kupnem polecam sprawdzić, czy wzmocnienie(szew)za piętą nie uwiera..


PRZYCZEPNOŚĆ PODESZWY DO PODŁOŻA- Podeszwa daje świetną przyczepność na skałach, a nawet kamieniach w wodzie, ale warto pamiętać, że taka charakterystyka podeszwy wpływa na jej szybsze zużycie na zwykłych drogach-Vibram zdecydowanie nie lubi asfaltu.:) Odkąd mam te buty nie zdarzyło mi się(jeszcze)poślizgnąć w górach.

INNE ATRYBUTY-Jak na swoją budowę jest to lekki but i stopa nie męczy się w nim. Trzecia para haftek od góry daje nam możliwość zablokowania sznurówki, Dzięki temu możemy ustawić rożny naciąg sznurówek w dolnej i górnej części buta w zależności od potrzeb.



          Podsumowując, gdyby nie moja krzywa pięta byłyby to buty idealne i cudowne, jednak muszę zaakceptować "odrobinę" bólu i mrowienie w palcach.:) Mimo to, gorąco polecam zakup jak nie tych to innych trepów skórzanych bez membrany, bo jak widać zapewniły całkowita wodoszczelność, a membrana tylko pogorszy oddychalność.

Sonia

czwartek, 8 stycznia 2015

Wypad na Mont Blanc za 600zł

          Czy to możliwe, by pojechać do Chamonix i zdobyć najwyższy szczyt Europy za około 600 zł? I tak, i nie. Nie, jeśli doliczymy do wyjazdu kupno butów, śpiwora, namiotu i wszystkiego co potrzebne. Kompletowanie sprzętu jest drogie i zazwyczaj długotrwałe, ale w końcu nie jest on jednorazowy i jeśli góry to Wasza pasja, z pewnością się opłaca go zakupić. Ale załóżmy, że ktoś kto chce się tam wybrać, powinien mieć minimum doświadczenia wysokogórskiego, w związku z czym posiada potrzebny sprzęt. Ale nie o tym tu. Więc do sedna, jak za taką stosunkowo niewielką kwotę dostać się do Francji i z powrotem, a dodatkowo jeszcze wyżyć przez tydzień?



Transport:
Nasza przygoda zaczęła się w Krakowie, więc w obie strony mieliśmy do przejechania 3000 km. Dodam jeszcze 300 km na ewentualne zgubienie się czy szukanie po całym mieście uszczelki do przełączki od gazu, jak to miało miejsce w naszym przypadku. ;) Do tego opłaty autostradowe i w zależności od tego co, i jak dużo nasz samochód spala, koszt oscyluje miedzy 1400-1800 zł. Dużo, ale dzięki popularnemu serwisowi mieliśmy komplet pasażerów i wyszło 280-360 zł od osoby.

Koszta na miejscu:
Wnętrze starej stacji kolejki
  • Spanie w Chamonix: w aucie, na dziko w ustronnym, nikomu nie przeszkadzającym miejscu.
  • Noclegi po drodze na szczyt:
 -na około 2000 m jest opuszczona stacja kolejki, gdzie można się bezpiecznie schronić,


 -następnie po minięciu górnej stacji kolejki szynowej nocleg w obozie na 3300 m przy "Tête Rousse".

 -I co zrobić przy Gouterze? 70 euro za noc to dość sporo. Można rozbić namiot i zwinąć zanim ktoś zauważy(obowiązuje zakaz biwakowania) lub znaleźć, jak my, osłonięte miejsce od wiatru koło starego schroniska i przespać się w płachcie biwakowej(było całkiem okej). Jest jeszcze opcja atakowania szczytu z Tete, ale oczywiście po wcześniejszej aklimatyzacji za 3800 m jak zrobili nasi koledzy.


Stary Gouter
  • Prysznic po zejściu zastąpiliśmy wymoczeniem się w górskim strumieniu (pierońsko lodowaty, ale parę euro zostało w kieszeni :)).
I oczywiście jak zdobywać szczyt to od podnóża! W końcu nie po to było przygotowanie fizyczne, by zamiast chodzić, jeździć kolejką. ;-)  I znów sporo zaoszczędzonych pieniędzy.

Czyli razem okrągłe 0 zł.




Jedzenie:
Czyli wszystko co potrzeba na tydzień, by przeżyć + butla z gazem(przywieźliśmy z Polski), oczywiście drobne wydatki na miejscu i po drodze.
Z odżywkami na stawy, mięśnie i ogólne zmęczenie razem wynosiło nas to 300 zł na osobę.

          Podsumowując, wychodzi około 600 zł, więc zakładając, że sprzęt nie kupuje się tylko na ten wyjazd, to jest możliwe, aby zmieścić się w tej kwocie na całą wyprawę.

          A tak ode mnie. Jeśli ktoś zapyta, czy warto się tam wybrać, to odpowiem z całym przekonaniem, że tak! Może nie koniecznie akurat na Mont Blanc, ale na jakikolwiek 4-5 tysięcznik, który będzie od nas sporo wymagał. Jest to niesamowite przeżycie. Człowiek naprawdę wtedy przekonuje się ile może i jak daleko lub blisko jest swoich granic możliwości, a także jak pierońsko mogą boleć mięśnie ud i łydek po schodzeniu. :) Jeżeli macie jakieś wątpliwości, czy chcielibyście coś wiedzieć, to czekam na pytania w komentarzach. Jeśli tylko będę potrafił odpowiem ;-)


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kombi jako wóz campingowy

Słowacki Raj - widok z schroniska Klasztorisko


Nasz "grajdołek"(jeszcze bez zasłon)
Co zrobić jeżeli marzy nam się wypad z spaniem w wozie campingowym, a jednak kupienie go, wypożyczenie, to zbyt dużo kosztów i zachodu? Jest proste wyjście jeśli tylko dysponujemy samochodem typu kombi. W naszym przypadku było to auto Subaru Forester, którego lekko przystosowane wnętrze służyło nam za sypialnie w czasie wypadu do Słowackiego Raju.

Wystarczy tylko złożyć tylnie siedzenia, posiadać odpowiedniej wielkości materac i spory kawałek wystarczająco długiego materiału. Po złożeniu foteli wpasowujemy "materac" i właściwie większość pracy za nami. Takie legowisko daje wystarczająco dużo miejsca, tak, że przy moim wzroście (185cm) byłem w stanie spać wyprostowany(lecz po wcześniejszym odpowiednim ułożeniu się) i wraz z moją lepsza połówką spaliśmy wyjątkowo wygodnie. A przestrzeń która zostaje między "materacem" a wnękami w samochodzie spokojnie starczyła na bagaże.



Żeby zapewnić sobie minimum prywatności użyliśmy starej zasłony, którą na sznurku rozwiesiliśmy między uchwytami nad przednimi drzwiami,  a zawiasami przy klapie bagażnika, tak, że układ zasłony z góry wyglądał jak literka "U" i dobrze zasłaniał szyby z boków i tylu. Wizualnie ograniczało to nieco przestrzeń w środku, dlatego na dłuższy wypad(nasz był pięciodniowy) warto pomyśleć nad jakimś stelażem który trzymałby zasłonę bliżej szyb. Użyliśmy "srebrnej" taśmy do tego, dociągając zasłonę do szyby i ową taśmą przytwierdzając, To rozwiązanie doraźne, ale dobrze spełniało swoją funkcje i skutecznie zasłaniało wnętrze.



Nasz niemal pełni campigowy wóz użyliśmy na wypad do Słowackiego Raju. Naprawdę piękne miejsce z niesamowitymi szlakami, które pełne są drabin, łańcuchów oraz "stopniczek", które zachwycą każdego fana niekonwencjonalnych tras. Szczególnie polecam najpopularniejszą, ale bezsprzecznie najciekawszą drogę "Sucha Bela". Wokół jest sporo pół campingowych na których za parę euro można bezpiecznie zostawić samochód i  skorzystać z prysznica, ale spaliśmy także"na dziko" bez problemów. :)



Jeden z pięknych wodospadów w Słowackim Raju


niedziela, 4 stycznia 2015

Eiger 2012-gór wysokich początek




Pakowanie do granic możliwości-2 razy dzięki celnikom ;)
     Wizja nadchodzących wakacji, procentowała przewijającymi się myślami w głowie i pomysłami na wyrwanie się spod tatrzańskiego granitu, wymydlonego wapienia oraz panelowego tłoku. Padło na Blanca, jedziemy podziabać coś w jego masywie. Szukając satysfakcjonującej drogi w przewodnikach, wyszedł pomysł  przedłużenia wyjazdu i zrobienia jeszcze czegoś, nawet w celach aklimatyzacyjnych.  Do głowy przyszedł Eiger, pierwotnie jako góra którą zrobimy „po drodze” , ale po internetowym rekonesansie owej góry wszystko stało się dla nas jasne i Blanc poszedł w zapomnienie. 

I ruszamy.
     Celem stała się droga Laupera (Lauper Route) na północno-wschodniej ścianie Eigeru, jako jedyna droga oferująca jeszcze zimowe wspinanie początkiem sierpnia, gdyż tylko na niej znajdowały się pola śnieżne, które jeszcze nie stopniały .Także szybka organizacja i we wtorek  7 sierpnia o godz. 7:30 wyjechaliśmy do Grindelwaldu. Po przeszło 19 godzinach jazdy i małych ekscesach z naszym Golfikiem oraz Służbą Celną zameldowaliśmy się pod Eigerem. 


      Mało wiedząc o terenie nas otaczającym, w środę rano zostawiliśmy samochód u życzliwego Szwajcara i po przepakowaniu się do plecaków ruszyliśmy drogą asfaltową w kierunku stacji Alpiglen, z której to mieliśmy podchodzić już bezpośrednio pod naszą drogę. Około godz. 15 udało nam się rozbić obóz pod ścianą i zrobić rozpoznanie  terenu jutrzejszej wspinaczki. Śnieg jak beton, górne partie drogi suche, żadnych widocznych zacieków i lampa zapowiedziana do soboty - nic tylko napierać. :)  

      Noc zleciała dość szybko . Czwartek rano wygrzebaliśmy się ze śpiworów. Godzina 3:30 – wokoło ciemno i na pozór zimno, a my próbowaliśmy ogarniać jakieś śniadanie. Jetboil jak zawsze niezawodny w takich sytuacjach. Po przeszło 2 godzinach przy lekko wschodzącym słońcu wbiliśmy się w drogę obserwując z dołu migoczące czołówki. Na Grani Mittellegi czekało na nas pierwsze pole śnieżne – błysk ciupagi i po niespełna 40 minutach zameldowaliśmy się pod pierwszym progiem skalnym. Ku naszemu zdziwieniu był cały mokry! Zdjęliśmy raki, ale skała była zimna, mokra i nieprzyjemna, a plecak ciążył. Kiedy w końcu doszedłem na półkę, skała okazała się wybitnie nieurodzajna z trudem wbiłem haka i ściągnąłem resztę. Przed nami było kolejne pole śnieżne z jednym odcinkiem lodowym. Dziabaliśmy dzielnie i po 30 minutach byliśmy u góry . Patrzymy w górę i co? Mokro, ale wygląda na maks. III, więc wystartowałem dalej z prowadzeniem. Pierwszy, drug , trzeci metr poszły gładko, ale nagle wszystko czego dotknąłem zaczęło zostawać mi w ręce. Ponadto obły i wymyty przez wodę wapień nie pomagał we wspinaniu ani w asekurowaniu się. Powoli stało się jasne, że dalsza wspinaczka w tych warunkach jest niemożliwa. Zszedłem i  niestety,  po pokonaniu około 400 metrów przewyższenia, podjęliśmy szybką decyzję o wycofie. 


      Zejście okazało się dość żmudne, a zwłaszcza zjazd z wcześniej pokonanego progu skalnego, lecz po niespełna 2 godzinach staliśmy już zwarci i gotowi. Idąc Eiger Trial zmierzaliśmy ku Eiger Gletscher, czyli ostatniej stacji kolejki, po której to owa kolejka wchodziła do wnętrza Eigeru, skąd wychodziła nasza awaryjna droga, czyli linia biegnąca zachodnią Flanką. Po rozłożeniu się na wygodnym drewnianym podeście, podjęliśmy decyzję o ataku o 6 rano, sugerując się posiadanym przewodnikiem.




Niestandardowe wykorzystanie frienda :D

      Piątek rano, zostawiliśmy część zbędnych rzeczy w stacji kolejki i od razu przeszliśmy do ataku. Eiger zachodnią flanką, według przewodnika to 6 godzin, lecz po 2 godzinach będąc pod linami poręczowymi, zrozumieliśmy, że autor nie wziął pod uwagę letnich warunków, które o wiele utrudniają poruszanie się,. Zresztą orientacja również nie należała do najprostszych czynności. Przez wielkie płyty dotarliśmy do popularnego Grzybka, gdzie spotkaliśmy się i rozmawialiśmy z grupką Base Jumperów, którzy byli jedynymi napotkanymi przez nas ludźmi. Po przejściu płyt, bardzo kruchym terenem doszliśmy do ogromnego kotła. Kiedy ruszyliśmy dalej, nagle teren zaczął się pionować  a zejście stawało się coraz bardziej niemożliwe przez kruszyznę, a wyrastające po wszystkich stronach ściany dawały jasno do zrozumienia, że się po prostu zgubiliśmy…

  
      Dookoła gdzie okiem nie sięgnął widoczne były ślady po wycofach, pętle, taśmy, repy… Także przynajmniej wiedzieliśmy, że nie tylko my poszliśmy za ciosem gubiąc się w tym kotle. Po zrobieniu 3 zjazdów, które zajęły nam 2 godziny, wiedzieliśmy, że wizja Eigeru właśnie nam ucieka, że mieliśmy po prostu pecha. Zaczęliśmy schodzić i około 18 zeszliśmy do samochodu. Kolejnego dnia w sobotę rano przejechaliśmy na pole namiotowe, gdyż pozbycie się, po ponad 70 godzinach, ciuchów i wejście pod prysznic było jedynym, o czym marzyliśmy. Resztę dnia zeszło nam na zwiedzaniu Grindelwaldu, a wieczorem doszły do nas niepokojące prognozy o dłuższym załamaniu pogody, co zadecydowało o zaniechaniu kolejnej konfrontacji z górą i o powrocie do domu po wcześniejszej wizycie w lokalnych sklepach i zakupieniu pamiątkowych trunków szwajcarskich.

W skład zespołu wchodzili:
Dawid Grudzień (autor tekstu)
Marek Mikrut
Marek Kalemba (Jezus)